top of page
Glod.jpg
Okno-na-Wschód(2019).jpg

Okno na Wschód 2019

Modlitwa-(2018).jpg

Modlitwa 2018

W-pracowni-Ignacego.jpg

W pracowni Ignacego

Monika Małkowska
polska krytyczka sztuki, projektantka mody, dziennikarka i publicystka kulturalna.

Głód, czyli podążanie za wędrującą gwiazdą

Monika Małkowska TVP Tygodnik 24 grudnia 2021.



 W pandemii internet i komunikaty kolportowane za jego pośrednictwem stały się dobrodziejstwem cywilizacji. Niosły też niebezpieczeństwo, ale artyści zawdzięczają cyfrowemu przekazowi ogromną korzyść: nawet nie funkcjonując w realnej przestrzeni publicznej, mogli zaistnieć w świadomości odbiorców. Ba! Niektórzy dopiero wirtualnie się narodzili.
Był to czas niezwykłego zagęszczenia niecodziennych zjawisk na niebie, co zostało dokładnie opisane przez kilku astronomów. Jednak powody, dla których Trzej Mędrcy podążali za Gwiazdą Betlejemską, nie są wyjaśnione naukowo. Nie ma też niepodważalnych naukowo analiz, czy tym jaśniejącym i wędrującym po niebie obiektem była gwiazda, kometa, czy może potrójna koniunkcja Jowisza, Saturna i Marsa? Albo – wybuch supernowej?

Co zastanawiające, zarówno Trzej Królowie, czyli mędrcy, jak i ludzie prości, tudzież bydlątka i wszelkie żywe istoty – wszyscy poczuli jednocześnie ten sam imperatyw: podążać w kierunku wskazanym przez wędrującą gwiazdę. Za jaką gwiazdą dziś podążamy? Trudno wybrać, tyle ich w mediach… I jedna od drugiej piękniejsza, jaśniejsza, bardziej kusząca. Może dostaniemy jakiś wyraźny znak?

Powrót do średniowiecza

W ostatnich latach bywam na wystawach znacznie rzadziej, niż to miało miejsce jeszcze dekadę temu. Jeszcze rzadziej zdarza mi się komentować to, co widuję w galeriach i muzeach. Nie chodzi o to, że straciłam zainteresowanie sztuką – to sztuka mnie „straciła”, o ile z jej (sztuki) perspektywy to jakkolwiek odczuwalny ubytek.Wybieram ekspozycje znaczące – nie dlatego, że „wszyscy” o nich mówią czy piszą, ale niekiedy właśnie z tego powodu, że dla większości te pokazy pozostają nieistotne. Takim wydarzeniem jest dla mnie wystawa obrazów Marcina Kędzierskiego „Głód” (Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, do 23 stycznia 2022). Od strony aranżacyjnej – lepiej przemilczeć. Warunki w małej salce, służącej jako pomieszczenie koncertowe (fortepian plus rzędy krzeseł), zaprzeczają współczesnej wystawowej estetyce.

Jednak „Głód” dostarcza materiału do przemyśleń. Tym bardziej, że Kędzierski (rocznik 1969) prezentowane obrazki pokazywał premierowo w formie blogu. W tym celu powstawały – do cyfrowej obróbki.Kim jest autor? Absolwent warszawskiej ASP na Wydziale Grafiki (1998) w pracowni plakatu prof. Mieczysława Wasilewskiego; przez dwa lata pracował na Wydziale Malarstwa pod okiem prof. Leona Tarasewicza; podziwia malarstwo Edwarda Hoppera, Andrzeja Wróblewskiego i Jarosława Modzelewskiego – do czego niekiedy przyznaje się pracami. Z uczelni wyniósł warsztatową sprawność, pogłębioną dzięki własnym predyspozycjom manualnym. Jednak osiąganie biegłości pędzla nie jest jego celem.
Starszy o kilka lat od tzw. ładnowców (chodzi o krakowską Grupę Ładnie, działającą od 1996 do 2001), podobnie jak krakusy wziął na warsztat tematy z pozoru błahe, sytuacje codzienne i banalne, migawki uliczne, sceny podpatrzone w telewizji. Tak jak Ładnie, skrzyknął mały zespół pokrewnych mu wiekowo i poglądowo artystów w formację pod nazwą Grupa Miejska (2004), z czasem przetransformowaną w Bractwo Św. Franciszka.Połączenie cyfrowego narzędzia i postawy średniowiecznego świętego, biedaczyny z Asyżu – to szczególny miks. Dla wielu nie do pojęcia, nie do przyjęcia. Marcin Kędzierski nie widzi w tym sprzeczności, podobnie jak członkowie założonej przezeń grupy.

Maluje niewielkie formatem sceny jako swoisty zapis tego, co go porusza, intryguje, pobudza. A nade wszystko tego, co zaspokaja jego – tytułowy dla pokazu – GŁÓD. Każdy kadr publikuje na blogu, dodając słowny komentarz, własny bądź autorstwa zaproszonej przezeń osoby.Co z tego „reportażu” wynika?

Zrób sobie wiarę

Najważniejsze: poszukiwanie Boga. Potrzeba doświadczeń głębszych, ważniejszych niż powierzchowne „ślizganie się” po doczesnym bycie.
Pamiętają Państwo Forresta Gumpa (z książki i filmu), który w pewnym momencie zaczyna biec przed siebie, motywowany niewytłumaczalną potrzebą? Wkrótce dołączają do niego inni, przekonani, że ten maraton ma jakiś wyższy sens. I kiedy już za Forrestem podążają tłumy jego naśladowców, ten równie nagle jak ruszył, tak niespodziewanie staje. To wywołuje konsternację – biegnący za nim uświadamiają sobie bezsens swych poczynań. Nie mogą nawet powiedzieć, że dali się nabrać – wszak Forrest niczego nie obiecywał, za niczym nie optował. Po prostu biegnący za nim sami sobie wmówili, że uczestniczą w jakimś rytuale.

Kiedy jeszcze COVID-19 nie ograniczył podróży, a lockdown nie pozamykał nas w domach, widziałam w Wiedniu w Muzeum Sztuk Stosowanych (w 2019) dość szczególną pracę, zatytułowaną „Make your own Belief”. Z dowolnie, na chybił trafił wybranych elementów różnych religii i form ich praktykowania, każdy mógł sobie skonstruować indywidualnego „boga”, który nie musiał mieć formy fizycznej, świątyń ani kapłanów. Wystarczył do tego komputer i jakieś drobne gadżety, zastępujące dewocjonalia. Za ołtarz służył odtwarzacz CD i słuchawki. Praktykować można było zawsze, w dowolnie wybranym miejscu i chwili. Co najważniejsze – wedle indywidualnej potrzeby. I można było obejść się bez współwyznawców. Wiadomo, że od tysiącleci ludzie wymyślali najróżniejsze postaci/formy/zjawiska, które czcili jako bogów. We współczesnym społeczeństwie bogami stali się gwiazdorzy pop-kultury. Im oddaje się kult, oni wywierają wpływ na myślenie i działanie gorliwych wielbicieli, wręcz fanatyków.

Coraz więcej społeczeństw daje się unieść fali dekonstrukcji wielkich religii. Jednocześnie, czujemy potrzebę wiary. Powstają nowe dziwaczne religie; odtwarzane są struktury kultów pogańskich, tworzonych wokół pozbawionych jakiegokolwiek duchowego wymiaru „bożków”. Przykładami – Kościół boskiego Diego (Maradony), Kościół Ściągających z Internetu (informacja jest świętością), Kościół Latającego Potwora Spaghetti. Zarazem obserwujemy powrót zabobonów, wiary we wróżby, w przepowiednie pokątnych jasnowidzów, horoskopy i różne znaki na niebie i ziemi.Pamiętają Państwo Forresta Gumpa (z książki i filmu), który w pewnym momencie zaczyna biec przed siebie, motywowany niewytłumaczalną potrzebą? Wkrótce dołączają do niego inni, przekonani, że ten maraton ma jakiś wyższy sens. I kiedy już za Forrestem podążają tłumy jego naśladowców, ten równie nagle jak ruszył, tak niespodziewanie staje. To wywołuje konsternację – biegnący za nim uświadamiają sobie bezsens swych poczynań. Nie mogą nawet powiedzieć, że dali się nabrać – wszak Forrest niczego nie obiecywał, za niczym nie optował. Po prostu biegnący za nim sami sobie wmówili, że uczestniczą w jakimś rytuale.

Kiedy jeszcze COVID-19 nie ograniczył podróży, a lockdown nie pozamykał nas w domach, widziałam w Wiedniu w Muzeum Sztuk Stosowanych (w 2019) dość szczególną pracę, zatytułowaną „Make your own Belief”. Z dowolnie, na chybił trafił wybranych elementów różnych religii i form ich praktykowania, każdy mógł sobie skonstruować indywidualnego „boga”, który nie musiał mieć formy fizycznej, świątyń ani kapłanów. Wystarczył do tego komputer i jakieś drobne gadżety, zastępujące dewocjonalia. Za ołtarz służył odtwarzacz CD i słuchawki. Praktykować można było zawsze, w dowolnie wybranym miejscu i chwili. Co najważniejsze – wedle indywidualnej potrzeby. I można było obejść się bez współwyznawców. Wiadomo, że od tysiącleci ludzie wymyślali najróżniejsze postaci/formy/zjawiska, które czcili jako bogów. We współczesnym społeczeństwie bogami stali się gwiazdorzy pop-kultury. Im oddaje się kult, oni wywierają wpływ na myślenie i działanie gorliwych wielbicieli, wręcz fanatyków. Coraz więcej społeczeństw daje się unieść fali dekonstrukcji wielkich religii. Jednocześnie, czujemy potrzebę wiary. Powstają nowe dziwaczne religie; odtwarzane są struktury kultów pogańskich, tworzonych wokół pozbawionych jakiegokolwiek duchowego wymiaru „bożków”. Przykładami – Kościół boskiego Diego (Maradony), Kościół Ściągających z Internetu (informacja jest świętością), Kościół Latającego Potwora Spaghetti. Zarazem obserwujemy powrót zabobonów, wiary we wróżby, w przepowiednie pokątnych jasnowidzów, horoskopy i różne znaki na niebie i ziemi. Ikona jest charyzmatem, darem. Jest pewną tajemnicą, jak rodzi się ikonograf

Widać ogromny kryzys w sztuce sakralnej. Jestem zdruzgotany tym wszechobecnym kiczem – mówi brat Marcin Świąder.
zobacz więcej Czego dowodzą te absurdalne wyznania? Najkrócej mówiąc: chodzi o poszukiwanie trwałych wartości. O coś, co wyrasta ponad przeciętność i życie pozbawione duchowości. To właśnie ów „GŁÓD”, który odczuł Marcin Kędzierski i inni twórcy.

Szczęście w nieszczęściu

W przeciwieństwie do tego łaknienia, nie jesteśmy już „głodni” kapitalistycznych dóbr. Mamy dostęp do tych samych towarów, które kiedyś widywało się tylko za granicą – o czym marzyły pokolenia rodziców i dziadków Polaków będących obecnie w wieku średnim i młodym. Paszporty nie są wydawane „w nagrodę” za subordynację i spolegliwość wobec czerwonej władzy – są wydawane bezzwrotnie każdemu, kto nie wszedł w konflikt z prawem i ma ochotę przekroczyć nasze granice. Tak przynajmniej wydawało się do momentu, kiedy na niektórych przejściach granicznych obowiązywać zaczęły nowe paszporty – covidowe.

Przyszło nam doświadczać innego typu ograniczeń – tym razem pozasystemowych, nie dyktowanych polityką, lecz wymogami zdroworozsądkowymi, których celem jest maksymalne zmniejszenie rozprzestrzeniania się koronawirusa SARS-CoV-2. W tej sytuacji internet i komunikaty kolportowane za jego pośrednictwem stały się dobrodziejstwem cywilizacji.

W pewnym stopniu zastąpiły bezpośrednie spotkania, jednak niosły też nieuświadomione od razu niebezpieczeństwo. Okazało się, że w samotności, bez możliwości skonfrontowania swoich przemyśleń ze spostrzeżeniami innych, łatwiej ulec emocjonalnemu zaczadzeniu, fakenewsom, politycznemu podjudzaniu. Prawdy kolportowane wirtualnie nie od razu pozwalają się zweryfikować.

Ale artyści zawdzięczają cyfrowemu przekazowi ogromną korzyść: nawet nie funkcjonując w realnej przestrzeni publicznej, mogli zaistnieć w świadomości odbiorców. Ba! Niektórzy dopiero wirtualnie się narodzili.

Jak pandemia wpływa na kreatywność artystów?

Popularny „mit” głosi, że twórcom niedole sprzyjają, nieszczęścia dodają im skrzydeł, bieda (no, nie skrajna) artystycznie mobilizuje. Większość XIX-wiecznych artystów nie opływało w dostatki, lecz „cyganeria” i tak uważała się za wybrańców losu. Żyli biednie, lecz ich życie miało smak, którego nie dane było zaznać zasobnym i szacownym akademikom. Podobnie było w PRL-u – absolwenci studiów artystycznych postrzegani byli jako elita. No i nie musieli odrabiać studiów na odgórnie przypisanych etatach. Swobodna twórczość nie podlega prawom rynku, który zresztą istniał śladowo i nieformalnie.Współcześnie, kiedy można się podzielić dokonaniami za pośrednictwem sieci, artyści znów znaleźli się w uprzywilejowanej sytuacji. Niejeden nieznany nikomu autor odnalazł swą publiczność drogą bez pośredników, kuratorów, rynku – po drugiej stronie ekranu komputera. I zaczął sprzedawać prace bez konfrontacji z rynkiem sztuki. Znane są sytuacje ekstremalne, kiedy dzieło nieistniejące fizycznie osiąga niebotyczne ceny, które nabywca gotów jest wydać za prawo do posiadania na wyłączność… pliku.

Z dala od zgiełku

Pandemia wymusiła na wielu z nas samotność. I niejednego ta nowa sytuacja pokonała. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że w normalnej sytuacji jesteśmy stale otoczeni hałasem. Współczesność, szczególnie miejska, nie zna ciszy. Nadmiar bodźców, których nie wybieramy, ale przed którymi nie ma ucieczki, zakłóca „intelektualną przestrzeń”, czystość, precyzję myślenia. Cisza jest nam potrzebna, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy. Jak dowiodło doświadczenie lockdownu, przymusowe wyciszenie wywołuje u większości panikę.

W połowie XIX wieku Thomas Hardy napisał powieść o znamiennym tytule „Z dala od zgiełku”. Już wtedy gwałtownie przebiegająca industrializacja wielkich miast łączyła się z lawiną nieznanych wcześniej odgłosów oraz innymi doznaniami, zakłócającymi zwykłą ludzką potrzebę spokoju, kontakt z sobą samym, ze swymi myślami.

Modlitwa, medytacja, kontemplacja to także nauka wyciszenia, okazja do „zobaczenia” siebie bez tła narzuconego przez współczesny styl i rytm życia.

Zwłaszcza tworzenie wymaga izolacji. Paradoksalnie, COVID-19 dał niektórym na to szansę: żeby oduczyć się przebywania w wiecznym szumie, potrzebny jest „detoks dźwięków”.

Marcin Kędzierski, którego wystawa i blog sprowokował mnie do powyższych rozważań, w pewnym momencie swego życia poczuł „głód” duchowego przeobrażenia. Nie obawiał się do tego przyznać przed sobą – ani przed odbiorcami.

Na swój sposób, podążył za wędrującą gwiazdą.

Czego wszystkim życzę.

Monika Małkowska



 

bottom of page