top of page

Facet z jajami, ( 2002 r.)

tempera jajowa na płótnie

Stegny 9

tempera jajowa na płótnie

Metro, ( 2000 r.)

tempera jajowa na płótnie

​Piotr Szarzyński

Socjolog,dziennikarz, nauczyciel akademicki, pisarz.
Zajmuje się problematyką kulturalną i krytyką sztuki.
Od 1986 roku związany z redakcją  "Polityki" wcześniej Radaru". Współautor wielu programów w TVP.

Nieoczekiwany urok banału

Piotr Szarzyński Polityka, nr 27((2357), lipiec 2002 r.



Artyści umywają ręce, biją pianę, obierają ziemniaki i uważają to za sztukę
Artystka Julita Wójcik w ramach akcji artystycznej obierała ziemniaki. Wydarzenie miało miejsce w galerii Zachęta i bardzo uraziło części publiczności. Niedawno w tej samej galerii swe prace wystawiała Elżbieta Jabłońska. Na jednej z nich, prezentowanej w maju także na kilkuset billboardach w całej Polsce, artystka siedzi pomiędzy zlewozmywakiem a lodówką przebrana za Supermana. Oba te przedsięwzięcia łączy nie tylko kuchenny kontekst, ale też zafascynowanie banałem.

Krytycy życzliwi oskrobywaniu warzyw doszukiwali się w owym akcie manifestacj feminizmu oraz poważnych kontekstów socjologicznych. Niezależnie od intencji artystki jedno nie ulega wątpliwości: w szacownych murach galerii demonstracyjnie uhonorowała czynność do bólu prozaiczną, najbardziej przyziemną z przyziemnych. I to właśnie skalanie obierkami świątyni sztuki tak rozjuszyło niezliczone zastępy rodaków niezłomnie przekonanych, że sztuka to Matejko z Malczewskim i przyległościami. Ale już na pewno nie Julita Wójcik. Mniej konceptualne, a bardziej narracyjne są – wystawiane w Zachęcie – prace Jabłońskiej. Wdziewając kostiumy komiksowych herosów na tle typowej kuchni czy przedpokoju nie tylko lepi w banalnej materii, nie tylko ją honoruje, ale wręcz uwzniośla, przydaje heroicznego rysu. Trywialne odkurzanie, gotowanie czy pranie stają się czynami wielkimi, dokonywanymi przez równą Supermenowi, Batmanowi czy Spidermanowi Supermatkę. A poza, w jakiej odpoczywa po wykonanym zadaniu, do złudzenia przypomina sylwetkę Madonny z dziecięciem na kolanach. Artystą, który skutecznie potrafi swym prozaicznym na pozór akcjom przydać posmaku poezji, jest Cezary Bodzianowski. Jego naśladowanie trywialnych zdawałoby się czynności przez swój absurdalno-ironiczny kontekst nabiera nowych, nieoczekiwanych znaczeń. Rzecz jasna zainteresowanie artystów tym, co szare i normalne, nie jest żadnym odkryciem. Wszak już większość siedemnastowiecznego malarstwa holenderskiego karmiła się obserwacją zwykłej codzienności. Nawet artystyczne wariacje na sprzęty gospodarstwa domowego przydarzały się wcześniej, że przypomnę performance nieżyjącej już Marii Pinińskiej-Bereś polegające na praniu bielizny (1980), sadzeniu róż (1981), myciu rąk (1986) czy ubijaniu piany (1996). Zatem nie walory odkrywcze są cechą charakterystyczną owego, względnie nowego, fenomenu polskiej sceny artystycznej, ale intensywność, z jaką twórcy grzebią się w banale. Z największym zapałem ów proceder uprawiają malarze. Zdarza się oczywiście, że utrwalanie na płótnie najprostszych przedmiotów może być naznaczone niedopowiedzeniem, tajemnicą, poezją, jak u mistrza tego typu martwych natur w XX w. – Giorgia Morandiego. W Polsce z powodzeniem kroczy tą drogą Jarosław Modzelewski. Czy maluje stary piecyk, niedokończony dom, pielęgniarkę mierzącą pacjentowi ciśnienie czy nawet siusiającego pieska, zawsze w jego pracach doszukać się można czegoś ponad prostą anegdotę. Podobnie jest z obrazami Bettiny Bereś. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej trywialnego od rzeczy, które portretuje: rur wodociągowych, miednic, kuchenek gazowych, kranów. A jednak wysmakowanie kolorystyczne i nienaganna,oszczędna kompozycja sprawiają, że widz gotowy jest dopatrywać się w tych dziełach piękna zgoła nieprozaicznego i wyrafinowanego.

Z najmłodszego pokolenia twórców tą drogą zdaje się także udanie podążać, pozostający pod znaczącym wpływem sztuki Andrzeja Wróblewskiego, Marcin Kędzierski. Maluje stop-klatki zwykłych miejskich obserwacji: mężczyznę poproszonego do telewizyjnej ulicznej sondy, kobietę w metrze, witrynę sklepu, wieżowce itp. A jednak sposób narracji, kolorystyka czy kompozycja pozwalają w tych pracach odnajdywać drugie dno. Tu także wypada pomieścić bardzo interesującego, choć nieco na wyrost lansowanego na megagwiazdę najmłodszego pokolenia Wilhelma Sasnala, który m.in. kopiuje okładki kultowych płyt, maluje lotnicze katastrofy czy stare odbiorniki radiowe i telewizyjne. Owym metafizykom codzienności przeciwstawić należy grupę radykałów dystansujących się wobec wszelkiej liryki. Jej rasowym przedstawicielem jest Marek Firek. Ma w swym dorobku obrazy-rebusy, jakby żywcem przeniesione z magazynów dla miłośników szarad, oraz kopie rysunków zamieszczanych w instrukcjach obsługi kobiecych tamponów. Fascynacja wypreparowanymi elementami otaczającej nas masowej kultury i produkcji jest zresztą dość powszechna. Agnieszka Kalinowska „portretuje” kamery wideo, aparaty fotograficzne i rewolwery, zaś Sławomir Toman – starannie zapakowane męskie koszule, imadło, lokomotywy, a nawet zgniecioną puszkę coca-coli (przewrotne nawiązanie do Warhola i popartu). Wojciech Gilewicz zaś na otwartej niedawno w Warszawie wystawie pokazywał starannie i realistycznie odtworzone na płótnie wizerunki różnej proweniencji drzwi. Niezwykle intrygujące są prace Marcina Maciejowskiego. Jego nie interesują przedmioty i produkty, ale sytuacje, a większość obrazów wygląda jak malarska kopia zdjęć z prasy kobiecej, bulwarowej, sportowej. I jak gazetowe ilustracje są zawsze opatrzone tekstem. Czołgający się po ringu pięściarz i podpis: „Gołota Polak ze złota”. Lub portret kobiety, która mogłaby być sąsiadką każdego z nas z wyjaśnieniem: „Uwierzyłam, że zmarła mu żona i sam wychowuje siedmioro dzieci – opowiada pani Zofia. Obok przekaz na 100 zł”. Te prace w pierwszej chwili wydają się trywialne, w drugiej – nieodparcie śmieszne, a dopiero w trzeciej – dostrzega się w nich inteligentny pamflet wymierzony przeciw środkom masowego przekazu. Przenosząc pozornie beznamiętnie na płótno medialne komunikaty, ujawnia bezmiar komunałów i frazesów przez te środki rozpowszechnianych i utrwalanych. Jeszcze bardziej prozaiczny w swej sztuce jest Rafał Bujnowski. Nie wystarcza mu, by malarstwo dokumentowało banał. On próbuje ów banał naśladować. Nie maluje obrazów, na których przedstawiałby deski, kasety wideo czy cegły. To jego obrazy naśladują (kształtem, rysunkiem, kolorem) owe deski, kasety, cegły. Czy to współczesna wersja „trompe-l’oeil”, malarstwa iluzjonistycznego, czy może kolejny malutki ruch pozwalający sztuce sięgnąć bruku (cegieł?). Wszyscy krytycy są mniej więcej zgodni, że owa sztuka codzienności stanowi odreagowanie po dekadzie dość bezwzględnej dominacji w Polsce tzw. sztuki krytycznej, z reguły niezwykle poważnej, posługującej się wyrafinowaną metaforyką i mową ciała, reprezentowanej przez takich twórców jak Katarzyna Kozyra, Zbigniew Libera, Paweł Althamer, Artur Żmijewski, Robert Rumas czy Grzegorz Klaman. Różnice w podejściu do tematu i w formie są rzeczywiście zasadnicze. Ale jest też niemarginalny obszar, na którym obie formacje twórców nieuchronnie się spotykają: pole obserwacji. I „krytycznych” i „banalnych” interesuje bowiem świat wokół, z jego wytworami, fenomenami, regułami. Nie czysta estetyka i nie filozoficzne spory, nie problemy formalne i nie wielkie idee, ale właśnie to co nas otacza i kształtuje. O ile jednak pierwsi dość pryncypialnie grzmieli, drudzy raczej wyśmiewają, kpią, żonglują. Stare chińskie przysłowie mówi, że w każdej kałuży przegląda się ocean. Młodzi twórcy zdają się wierzyć, że w najpodlejszym przedmiocie i najbardziej prozaicznej czynności lub sytuacji odnaleźć można cząstkę prawdy o życiu.

S

bottom of page